Piątek 10 dzień maja, 3:30 nad ranem słyszymy ten sam, ale tym razem nie tak bardzo irytujący dźwięk budzika. O dziwo nie przeciągamy snu ani o minutę jak to mamy w zwyczaju. Plecaki gotowe, paszporty w kieszeniach, humory oraz samopoczucie mimo 4 godzin snu dopisują. Zaczynamy przygodę od kursu Boltem na centralny, z centralnego pociągiem na lotnisko, bo bilety kupiliśmy na poprzez tanie linie lotnicze, za które zapłaciliśmy niecałe 850zł dla dwóch osób. Można było zrobić to jeszcze taniej jak się później okazało, ale akurat w tym przypadku nie kierowaliśmy się okazją czy niską ceną biletu a chęcią penetracji tego pięknego kraju.
Lot to niecałe, całkiem znośne 4 godziny. Chwilę pospaliśmy, chwilę porozmawialiśmy, czas minął dziwnie szybko, zazwyczaj nudzi mi się, ale tym razem było inaczej.
Lądujemy w Ammanie, stolicy Jordanii, pogoda piękna – 25 stopni, pełne słońce, delikatny wiaterek, od razu wiedzieliśmy, że to jest to, czego nam potrzeba! Szybkie, bezproblemowe przejście przez kontrolę paszportową, odbiór wynajętego samochodu i zaczynamy przygodę.
Na pierwszy ogień wzięliśmy sobie Morze Martwe, które było oddalone jakieś 120 km od stolicy, już po chwili widoki, które zaczęły nas otaczać zapierały dech w piersiach. Bliskowschodni Grand Kanion! WOW! Stroma, wąska i kręta ulica prowadząca pod kątem 40 stopni w górę, by po chwili pod tym samym kątem zjeżdżać nią w dół. To było coś nie do opisania. Pomarańczowe skały na tle niebieskiego nieba, do tego pełne ciepłe słońce i delikatny wiatr, który rozwiewał nasze włosy, czuliśmy się naprawdę bosko! Z wielkimi oczami i szerokim uśmiechem obserwowaliśmy to, co za oknem. Ulica była bardzo kręta, więc musieliśmy jechać ostrożnie, powoli, co zupełnie nam nie przeszkadzało, bo mieliśmy dużo więcej czasu na degustację widoków jak z pocztówek! Co chwilę zatrzymywaliśmy się, żeby zrobić sobie cudowne zdjęcie, żeby pooddychać patrząc na to, co stworzyła natura. Niestety fotki nie oddadzą tego jak to faktycznie wygląda, to trzeba zobaczyć na własne oczy i poczuć na własnej skórze! Po 4 wspaniałych godzinach dotarliśmy na drogę, która prowadziła wzdłuż brzegu morza Martwego… Ponad 100 km trasy, gdzie morze jest na wyciągnięcie ręki. Zatrzymaliśmy się przy pierwszym możliwym miejscu do zaparkowania. Zejście z miejsca gdzie zaparkowaliśmy auto było bardzo strome i kamieniste, a my oczywiście w butach bardziej nadających się do spacerów po perskim dywanie niż stromym, pełnym ostrych kamieni zboczu. No nic, nie powstrzymało nas to, kilkanaście ostrożnych kroków i jesteśmy na plaży, namalowanej przez matkę naturę!