Kolejne mocne podejście, pierwsze bóle kolan dawały już o sobie znać ale fakt, że prawdopodobnie jesteśmy tu po raz pierwszy a zarazem ostatni dodawał nam dodatkowej motywacji w drodze do celu. Po około 50 minutowej wędrówki po schodach dotarliśmy do wykutego w skałach klasztoru. Gabaryty, wykończenie, stan w jakim jest ten zabytek wprowadza w osłupienie! Kilku metrowe kolumny, ozdobione wykutymi płaskorzeźbami nadają temu miejscu magiczną atmosferę, człowiek zamienia się w słup soli, zbiera szczękę z podłogi i grzecznie siada na rozgrzanym piasku aby chwile odpocząć po dużym wysiłku jakim jest wejście tutaj. Dopiero na miejscu zdajesz sobie sprawę, ze warto, ten widok jest wart wejścia na każdy z 5tyś schodów. Porobiliśmy cudowne zdjęcia, odpoczęliśmy trochę i i zdecydowaliśmy się na zbiegniecie po schodach w dół aby nie tracić czasu bo tego dnia mieliśmy jeszcze wiele do zrobienia. Określić nasz trekking mianem intensywnego to jak nic nie powiedzieć, od godziny 6:00 do godziny 15:00 zrobiliśmy 16km, większość to podejścia lub zejścia oraz wspinaczki.
Petra zrobiła na nas ogromne wrażenie, mógłbym o tym pisać i pisać ale żadne słowa nie oddadzą klimatu oraz magii tego miejsca, to trzeba poczuć, zobaczyć na własne oczy!
Złapał nas wilczy głód, nic dziwnego bo kcal przepaliliśmy pewnie koło 3 tysięcy. Nie szukając daleko weszliśmy do najbliższej restauracji, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Pierwszym wyborem z menu była zimna cola, o której marzyłem od kilku godzin oraz sharma czyli typowy Jordański kebab, na samą myśl o nim robię się głodny. Aneta uderzyła w szaszłyki, które również sprostały jej oczekiwaniom. Zważywszy na genialną pogodę postanowiliśmy jako kolejny cel wybrać plażę Morza Czerwonego w mieście Akaba na południu Jordanii. Szybki wyskok do sklepu aby zrobić zapasy płynów na resztę dnia i wskakujemy na autostradę prosto do Akaby. Mieliśmy do zrobienia około 130km także było trzeba nieco przyspieszyć. Progi zwalniające, policja co 30km nie sprzyjała sprawnemu poruszaniu się w stronę wyznaczonego wcześniej celu. W połowie trasy nas również dopadła policyjna kontrola. Policjant poprosił o paszport, prawo jazdy oraz dowód rejestracyjny, wszystko wyglądało na standardową procedurę do czasu gdy zauważyli, że jesteśmy turystami. Policjant poszedł z moimi dokumentami do samochodu naradził się jeszcze z dwoma funkcjonariuszami, wraca i oznajmia, że przekroczyłem prędkość o 15km za co nałożą na mnie mandat o wysokości 20 JOD, oczywiście nie mieli, żadnego nagrania, ani rejestracji na urządzeniu do mierzenia prędkości ale przez to, że chcieliśmy się załapać na ostatnie promienie słońca na plaży po prostu przyjąłem mandat i pojechaliśmy dalej.